Godzina 6 rano to czas nawoływań muezina do modlitwy. W
kraju socjalistycznym godzina 6 rano to czas nawoływań towarzysza na poranny
targ, zapowiedź pogody, przypomnienie najważniejszych informacji i zapewne
przesłanie w niebiosa pozdrowień dla Ho Chi Minha. My jednak tego dnia nie
słyszeliśmy głośnikowego miauczenia.
Aby zaoszczędzić nieco na czasie i ominąć 30- godzinny przejazd pociągiem wykupiliśmy wcale niedrogi lot do Hanoi. Przemieszczenie się na północ Wietnamu przebiegło sprawnie. Na miejscu znowu zaszokowani anarchicznym ruchem ulicznym, ale już nieco wprawieni w przechodzeniu ulicy na drugą stronę, poszukaliśmy hotelu. Przedzierając się przez hałdę bazarów, wypatrzyłam 2 materiałowe plecaki. Od razu wiedziałam, że staną się moim suwenirem. Jak się później okazało- jedynym.
Aby zaoszczędzić nieco na czasie i ominąć 30- godzinny przejazd pociągiem wykupiliśmy wcale niedrogi lot do Hanoi. Przemieszczenie się na północ Wietnamu przebiegło sprawnie. Na miejscu znowu zaszokowani anarchicznym ruchem ulicznym, ale już nieco wprawieni w przechodzeniu ulicy na drugą stronę, poszukaliśmy hotelu. Przedzierając się przez hałdę bazarów, wypatrzyłam 2 materiałowe plecaki. Od razu wiedziałam, że staną się moim suwenirem. Jak się później okazało- jedynym.
W Hanoi mieliśmy jednak inny cel niż tylko zobaczenie zatłoczonej świątynki w centrum miasta. Na głównym rondzie zgarnęli nas trzej rikszarze, którzy za dolara zaoferowali podwózkę na wyznaczoną przez nas ulicę, na której znajduje się kawiarnia dziadka mojej koleżanki ze studiów. Wizyta miała być niezapowiedziana. Razem z Anią stwierdziłyśmy jeszcze w Polsce, że zrobimy jej rodzinie niespodziankę.
Całe wydarzenie było wspaniałe! Prawdziwa tubylcza kawiarnia z paloną na strychu kawą, trzymaną w jutowych workach, gdzie aromat przeplata się z tradycją miejsca.
Zanim jednak mocna
czarna brutalnie poparzyła nam gardziel,
trzeba było namierzyć się i rozpoznać. Z telefonem, na którym miałam zapisane
zdjęcie z Anią, weszliśmy do kawiarni. Ale niestety chyba nikt nie wiedział,
kto to Ania…
Sprzedawczyni kawy w trosce o nas zawołała jakąś Panią, Pani niestety no speak english zrozumiała tylko jedno słowo – Ania. Dalej Pani no speak english zawołała Pana, który był najmłodszym bratem ojca Ani, a ten Pan natomiast zawołał Pana dziadka – no i się zaczęło!
Kawa po wietnamsku jest mocna i podawana z bardzo słodkim skondensowanym mlekiem – pychota.
Sprzedawczyni kawy w trosce o nas zawołała jakąś Panią, Pani niestety no speak english zrozumiała tylko jedno słowo – Ania. Dalej Pani no speak english zawołała Pana, który był najmłodszym bratem ojca Ani, a ten Pan natomiast zawołał Pana dziadka – no i się zaczęło!
Kawa po wietnamsku jest mocna i podawana z bardzo słodkim skondensowanym mlekiem – pychota.
Po kofeinowej uczcie była energia na wieczorne penetrowanie miasta spalin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz