piątek, 20 marca 2015

dzień 1


Obudziliśmy się od razu lekko zmęczeni, więc postanowiliśmy spędzić ten dzień raczej spokojnie. Leżąc w łóżku ustalaliśmy plan działania na najbliższe godziny. Ale to wszystko przecież bez sensu, z pierwszym postawionym krokiem na ulicy, pryskają wszystkie Twoje wizje dnia i plany. Życie przynosi jak zwykle odwrotność zamiarów.

Do tuneli Cu Chi nie ma połączeń lokalnych. Należy wynająć taksówkę i najlepiej zatrudnić Guida. –pierwsze słowa w przewodniku wydały nam się nieprawdopodobne. No tak, książka wydana 10 lat temu może być nieaktualna, tym bardziej w Azji. Udaliśmy się zatem na Bus Station. I tu doznaliśmy pierwszego szoku. Przyzwyczajeni, że jako białasy wśród tubylców otoczeni jesteśmy ciągle rikszarzami, naganiaczami i panami z Best bergain special for you Madam, zakasaliśmy rękawy i już napięci doszliśmy do dworca. A tu wcale tak nie było. Zdążyliśmy raczej spokojnie zorientować się, którym busem wyjedziemy z miasta. Raczej, ponieważ wymowa angielskich słów u Wietnamców jest średnio zrozumiała. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
- wchich bus to the Cu Chi?
-16
-16?
-20

 Załadowani do busa numer 13  dojechaliśmy do pobliskiego miasteczka przesiadkowego. Kolejny szok. W odrapanym, zardzewiałym autobusie jest klimatyzacja. I to używana!
W drodze poznajemy wspaniałą dziewczynę, która wskazuje nam numer kolejnego local busa, jadącego do tuneli. Przy tunelach nie ma przystanku. Należy popukać kierowcę w prawe ramię i poprosić, kiwając palcem wskazującym, o możliwość wysiadki w krzaki.
Po drodze zjedliśmy obiad u szczodrej kobiety. Na plastikowych krzesłach z metalowych menaszek, a
wracając, spotkaliśmy tą samą dziewczynę, która zaopiekowała się nami podczas przesiadki :)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz