czwartek, 28 maja 2015

dzień 8




Vietnam stał nam się już tak bliski, że kolejny dzień nie różni się od poprzedniego.
Znowu wstajemy rano i przemieszczamy się. Znowu skośne twarze spoglądają na nas z zaciekawieniem. Ponownie wyznaczamy cel podróży, w niezmiennie gorącym kraju.


Po przyjeździe do Vinh Long zasiedliśmy przy kolacji w knajpie, gdzie odbywało się weselicho. Wietnamcy piją jak i nasi.
 Natomiast w hotelu czekał już na nas zaczepiony do olejnej farby na ścianie gekon. Wyszedł z mokradeł Mekongu, by przypatrzeć się dziwnym białasom. 
Nazajutrz kupiliśmy rano kiść bananów i poszliśmy do portu, z nadzieją, że zaraz jakiś naganiacz się nami zaopiekuje. I tak też się stało. Po życzliwym potargowaniu się wypłynęliśmy na mokrego przestwór odnogę Mekongu, z własnym wioślarzem i całą przeznaczoną na 20 osób łódką na własność. Żaden inny obcokrajowiec nie zasłaniał nam widoków, mogliśmy zatrzymywać się gdzie chcieliśmy i czerpać radość z wolności. Pan wioślarz okazał się typem, o jakiego obecnie dość trudno – nie nagabywał,  mówił istotne kwestie i widać było, że chłop całkiem rozgarnięty. W połowie trasy przesiedliśmy się do dwuosobowych małych łódek i przemierzaliśmy wąskie kanaliki rzeki. 

Wspaniały dzień!